Początki były trudne. Przez kilka pierwszych dni odbijaliśmy się od zamkniętych na cztery spusty restauracji. Wiszące na drzwiach kłódki były dowodem na to, że nie mamy tam czego szukać. Kilka razy zdarzyło się, że sprzedawca grzecznie choć stanowczo poprosił, abyśmy zakupionych u niego produktów nie spożywali w pobliżu sklepu. Chowając się więc przed ludźmi szybko konsumowaliśmy byle jak przygotowane posiłki. W końcu to ramadan. Święty miesiąc muzułmanów. Zakazane jest więc spożywanie jedzenia od wschodu do zachodu słońca. O zakazie uprawiania seksu nie wiedzieliśmy. Przestrzegania zakazu picia napojów w ogóle nie braliśmy pod uwagę. Zakaz palenia tytoniu zupełnie nam nie przeszkadzał.
Zdaje się, że już samo słowo Iran odstrasza. Zdecydowanie źle się kojarzy, wzbudza niechęć. Tymczasem, pomijając wielką politykę, jest to kraj ogromnej gościnności, w którym kobieta a wraz z nią cała rodzina, stanowią podstawę, trzon i największą wartość. Na początku było trudno. Przyzwyczajenie się do chusty, kiedy większą część czasu spędza się na rowerze, trwało kilka dni. Zdawało mi się, że materiał ciągle przeszkadza, opada, albo za bardzo przylega do ciała. W wersji miejskiej natomiast nie stanowiła już ona żadego problemu. Tym bardziej, kiedy uzna się ją za element ozdoby, dodatku, który ma przyciągać uwagę, a nie być tylko smutnym obowiązkiem. Wszystko zależy od nastawienia. W chuście może być nieprzytomnie gorąco, jeśli wmówimy sobie, że tak właśnie jest. Może też ona zupełnie nie przeszkadzać, bo w gruncie rzeczy materiał chroni przed mocnym letnim słońcem. Czasem tylko, gdy już mocno zmęczone od zwiedzania ciało, chciało po prostu odpocząć, dawało znaki, że tkaninę zawiniętą wokół szyi, można by nieco poluzować... cały tekst znajdziesz tutaj.
Podróżowanie po Iranie jest naprawdę fascynujące. To kraj, który zaskakuje i nie sposób pozostać wobec niego obojętnym. Turyści to mile widziani goście. Irańczycy są otwarci, chętni do pomocy, ciekawi świata i ludzi. Wyznają zasadę: "gość w dom, Bóg w dom".
Pamiętacie tekst o drobiazgach, które w tej podróży uznaliśmy za szczególnie przydatne (część pierwsza tu)? Dziś część druga tej wyliczanki. Tym razem dotyczy rzeczy, które ułatwiają nam komunikację lub sprawiają, że przyjemniej i ciekawiej upływa nam czas w towarzystwie osób nieznajomych.
- Czy mogę zrobić sobie z Tobą zdjęcie? - krzyknął donośnym głosem i nie czekając na odpowiedź Kuby, zarzucił mu przyjacielsko rękę na ramieniu. Nie wiemy nawet, jak miał na imię. Był dziesiątym, a może piętnastym chłopakiem przypadkowo zaczepiającym nas na ulicy. Każdy z nich ciągle prosił o to samo.
Chusta, długi rękaw, koszula zakrywająca uda i spodnie za kostki. Do tego obrączka, choćby nawet miała nic nie znaczyć i pogodzenie się z faktem, bycia z boku, co niekoniecznie musi od razu być odbierane negatywnie. Jechałoby się dobrze, nawet bardzo dobrze i to pomimo upału, tego piasku na około i nudy prostej drogi, gdyby nie wiatr. Silny, wiejący prosto w twarz. Dlatego też muzyka musi być głośna, zagłuszająca huk i świst. Walcząca o miejsce w uchu i głowie. Wtedy ciało pracuje rytmicznie, raz za razem nabierając dodatkowych sił i ochoty do dalszej jazdy.
Żółć piasku, gdzieniegdzie urozmaicona szaro-zielonymi kępami kłujących krzaków. Droga prosta, nie ma się gdzie schować, oka na czym zawiesić. Wąskie pobocze i nic poza tym. Od czasu do czasu jakieś wzniesienie, albo szeroki łuk zakrętu i gdzieś w oddali rysujące się pasma nagich gór. Warstwa grubego dywanu i przyniesiona przez gospodynię poduszka dawały poczucie komfortu. Zjedzony przed chwilą zimny arbuz ochłodził całe ciało, które teraz bezwładnie leżało na podłodze. Zmęczona od upału i pokonywania drogi głowa niby zasnęła od razu, ale ciało jakby na przekór nie chciało się temu snu poddać. Z tego pół-spania wybudziły mnie odgłosy krzątania. Jakieś garnki, talerze i szklanki. Odpoczynek trwał raptem pół godziny, ale przyniósł nieznaną do tej pory ulgę w środku dnia.
|