To miasto ma swój niezwykle ciekawy i specyficzny rytm. Tętni wielkomiejskim życiem, którego gwar roznosi się pomiędzy nowoczesnymi budynkami. W pogoni za zawodowym szczęściem pędzą do biur poszukiwacze biznesowych skarbów. Z kubkiem kawy zum Mitnehmen spieszą się, by zdążyć na czas zasiąść przy swoich profesjonalnych biurkach.
Kobiety na nieziemsko wysokich obcasach suną na rowerach przez główne ulice miasta. Eleganckie torebki niedbale leżą w koszykach. Dzwonią telefony, a smartfony nieustanie dają znać, że internetowe życie toczy się równolegle. By być na bieżąco, trzeba koniecznie być i tu i tam. W realu około południa pracownicy szklanych biur idą na lunch. W świecie 'realnym inaczej' pochłaniają ich wtedy wszystkie możliwe wymyślone aplikacje. Kto, z kim, gdzie, kiedy i o której.
Ale sporą część tego miasta oplata historyczny kurz. Nie trzeba zbytnio się starać, by niespodziewanie stanąć przy kamienicy, która jakby wczoraj została ostrzelana. Wystarczy dotknąć zniszczonej fasady, by poczuć przeszywający strach. Kto chował się w tych piwnicach? Kto skonał pod drzwiami? Promienie wiosennego słońca odbijają się od niedużych, złotych brukowych kostek (Stolpersteine). "Tu mieszkał Max Sittner. Urodzony w 1870. Deportowany do Terezina w 1942. Zamordowany w grudniu 1943." Każdemu, kogo spotkał podobny los należy się takie upamiętnienie. Po całym mieście (i po całym kraju) rozsiane są te złote kwadraciki. Tylko tyle i aż tyle.
Ale sporą część tego miasta oplata historyczny kurz. Nie trzeba zbytnio się starać, by niespodziewanie stanąć przy kamienicy, która jakby wczoraj została ostrzelana. Wystarczy dotknąć zniszczonej fasady, by poczuć przeszywający strach. Kto chował się w tych piwnicach? Kto skonał pod drzwiami? Promienie wiosennego słońca odbijają się od niedużych, złotych brukowych kostek (Stolpersteine). "Tu mieszkał Max Sittner. Urodzony w 1870. Deportowany do Terezina w 1942. Zamordowany w grudniu 1943." Każdemu, kogo spotkał podobny los należy się takie upamiętnienie. Po całym mieście (i po całym kraju) rozsiane są te złote kwadraciki. Tylko tyle i aż tyle.
Przez środki placów, wzdłuż rzek i kanałów, przecinając główne skrzyżowania biegnie prawie niezauważalna linia. Tu stał mur. Można godzinami spacerować wzdłuż wyznaczonej linii. Wyobrażać sobie, jak wtedy wyglądało to miasto. Leonid Breżniew całuje się z Erichem Honeckerem, a z okna na trzecim piętrze kamienicy zapłakana matka spogląda na zakazaną stronę miasta. Tam jej córka w białej sukni w objęciach chłopaka w garniturze uśmiecha się przez łzy. Czy kiedyś przyjdzie im jeszcze usiąść przy jednym stole? Dziś nie. Matce zabrakło kilku metrów. Szczytowa ściana kamienicy wyznacza granicę pomiędzy zupełnie różnymi światami.
Dziś tamte dwie części miasta przenikają się, można bez obaw przechodzić raz na jedną, to znowu na drugą stronę. Lewa noga niby jeszcze na Wschodzie, a prawa już czuje Zachodni powiew. Teraz to raczej wschód jest atrakcyjny. Odnowiony, modny, kusi tysiącami zakamarków, mini knajp, życiem wyzwolonym, młodym, kultowym. Wszystko jest tu bardziej kolorowe - kolorowi ludzie na kolorowych rowerach z kolorowymi marzeniami. Zasiadają oni w ulubionej kawiarni i popijają Latte Macchiato. Ulicę dalej, w lokalnej ciastkarni też trudno o wolny stolik. Wszystkie zajęte są przez emerytów. Ich rytuał 'Kaffee und Kuchen' odbywa się również i dziś. W tym samym czasie na schodach prowadzących do metra rozsiadła się grupa punków. Popijają piwo i proszą o drobniaki na następną kolejkę.
By dobrze się tu czuć, trzeba polubić wszystkie oblicza tego miasta. Upadłe, powstające z ruin, tętniące pełnią życia. Często brudne i zapuszczone, niezwykle intrygujące i tajemnicze. To miasto to Berlin. Nasze miasto.