W odstępach kilkunastosekundowych odzywają się nasze budziki. Raz za razem wyją wniebogłosy czekając, by w końcu para, która tego dnia pełni dyżur śniadaniowy, rozpoczęła powolne wstawanie. Przyszła jesień i z każdym dniem jest coraz chłodniej, dlatego też coraz trudniej przychodzi nam opuszczanie ciepłych śpiworów, szczególnie kiedy na zegarze wybija dopiero 6:30. Na śniadaniowe menu składają się wszelkiego typu kasze i płatki owsiane. Do tego orzechy i owoce, a w ramach deseru mocna kawa. Potem przychodzi czas na pakowanie, rozgrzewkę, toaletę i wyjazd, który następuje o 8:30.
Trasę z Kaszgaru do Turpanu pokonywaliśmy razem z parą Szwajcarów (Andy i Rosy, czyli 2on2r). My dla nich a oni dla nas stanowią tu nie lada atrakcję. Nowe przemyślenia i spostrzeżenia, inne oczekiwania i priorytety. Oni mają nieduży namiot, a my przenośny dom z możliwością przyjmowania gości. My śpimy w standardowych śpiworach, oni testują połączenie koca z kołdrą. My zdecydowaliśmy się na kuchenne minimum, oni zabrali ze sobą wszystko, włączając w to tarkę do marchewki. Z zaciekawieniem charakterystycznym dla małych dzieci zaglądamy sobie do sakw, podglądamy codzienne rowerowe życie. Nakręcamy się wzajemnie i w tym nakręceniu wspólnie ustaliliśmy plan, którego staramy się trzymać.
I tak każdego dnia po przejechaniu pierwszych 20 kilometrów, bez względu na to, gdzie jesteśmy, zatrzymujemy się na obowiązkową przerwę na ciastko. To kluczowy punkt rowerowego planu, bo kolejny odpoczynek następuje dopiero po pokonaniu dodatkowych 30 kilometrów.
Zatrzymywanie się na autostradzie należało do przyjemnych tylko przez pierwsze 500 km. Tam odcinek łączący Kaszgar z Aksu nie był jeszcze oddany do użytku. Korzystaliśmy więc z przywileju bycia jedynymi użytkownikami tej drogi i pędziliśmy na złamanie karku. Każdy w rytm innej, zagłuszającej nudę pedałowania przez pustkowia muzyki. Od Aksu musieliśmy się już niestety mieć na baczności. Ruch coraz większy, więc i te przerwy na ciastko krótsze, i ta muzyka w uszach nieco cichsza.
I tak każdego dnia po przejechaniu pierwszych 20 kilometrów, bez względu na to, gdzie jesteśmy, zatrzymujemy się na obowiązkową przerwę na ciastko. To kluczowy punkt rowerowego planu, bo kolejny odpoczynek następuje dopiero po pokonaniu dodatkowych 30 kilometrów.
Zatrzymywanie się na autostradzie należało do przyjemnych tylko przez pierwsze 500 km. Tam odcinek łączący Kaszgar z Aksu nie był jeszcze oddany do użytku. Korzystaliśmy więc z przywileju bycia jedynymi użytkownikami tej drogi i pędziliśmy na złamanie karku. Każdy w rytm innej, zagłuszającej nudę pedałowania przez pustkowia muzyki. Od Aksu musieliśmy się już niestety mieć na baczności. Ruch coraz większy, więc i te przerwy na ciastko krótsze, i ta muzyka w uszach nieco cichsza.
Jadąc step mamy po prawej, a po lewej towarzyszą nam niebiańskie góry, o których tak pięknie kiedyś pisała Ella Maillart. Z jej opisów nie pozostał w mojej pamięci żaden, którego głównym bohaterem byłaby nuda, a ta niestety doskwiera nam coraz bardziej. Przez cały dzień niewiele się zmienia. Czasem pojawi się jakieś wzniesienie, innym razem zjedziemy z autostrady do wioski na szybki obiad. W takich warunkach jeszcze bardziej doceniamy towarzystwo naszych nowych znajomych.
Druga część dnia to kolejne 50-70 kilometrów. Po posiłku jakoś nabieramy więcej sił. Połowa już za nami, więc wieczorny odpoczynek zdaje się być na wyciągnięcie ręki. Około 16:00 rozpoczyna się szukanie miejsca na biwak. Jako że po prawej step, a po lewej góry, wyboru zbyt dużego nie ma. Nieczynna autostrada oferowała czyste i łatwo dostępne przepusty. Jednak czym większy ruch, tym bardziej uciekamy z dala od samochodowego hałasu.
Jedynym dodatkowym wyznacznikiem, który pomaga nam podjąć decyzję o tym, gdzie rozbić namioty, jest jakość podłoża – by nie było zbyt piaszczyście, bo wtedy wszystko wypełnia się pustynnym pyłem; by nie było zbyt dużo ostrych i kujących krzewów, bo łatwo uszkodzić materace; by było wystarczająco płasko i cicho, bo niektórzy mają problemy z zasypianiem; by w końcu było przyjemnie, bo właśnie teraz, kiedy już zdecydowaliśmy się, że to koniec pedałowania, czekają nas dwie godziny biwakowania. A że nasi towarzysze lubią gotować, to całkowicie oddajemy się w ich ręce. Do tej pory, czyli po trzech wspólnie spędzonych tygodniach, numerem jeden pozostaje dynia z grzybami, rodzynkami i cynamonem w sosie z mleczka kokosowego podana z gotowanymi ziemniakami.
Druga część dnia to kolejne 50-70 kilometrów. Po posiłku jakoś nabieramy więcej sił. Połowa już za nami, więc wieczorny odpoczynek zdaje się być na wyciągnięcie ręki. Około 16:00 rozpoczyna się szukanie miejsca na biwak. Jako że po prawej step, a po lewej góry, wyboru zbyt dużego nie ma. Nieczynna autostrada oferowała czyste i łatwo dostępne przepusty. Jednak czym większy ruch, tym bardziej uciekamy z dala od samochodowego hałasu.
Jedynym dodatkowym wyznacznikiem, który pomaga nam podjąć decyzję o tym, gdzie rozbić namioty, jest jakość podłoża – by nie było zbyt piaszczyście, bo wtedy wszystko wypełnia się pustynnym pyłem; by nie było zbyt dużo ostrych i kujących krzewów, bo łatwo uszkodzić materace; by było wystarczająco płasko i cicho, bo niektórzy mają problemy z zasypianiem; by w końcu było przyjemnie, bo właśnie teraz, kiedy już zdecydowaliśmy się, że to koniec pedałowania, czekają nas dwie godziny biwakowania. A że nasi towarzysze lubią gotować, to całkowicie oddajemy się w ich ręce. Do tej pory, czyli po trzech wspólnie spędzonych tygodniach, numerem jeden pozostaje dynia z grzybami, rodzynkami i cynamonem w sosie z mleczka kokosowego podana z gotowanymi ziemniakami.
Podejmując decyzję o rowerowym pokonaniu prowincji Sinciang, zdecydowaliśmy się na 4-5 dniowe odcinki pedałowania. Największe miasta tego regionu dzielą odległości między 300 a 500 km. Pomiędzy nimi znajdują się tylko niewielkie wioski. Odkąd wyjechaliśmy z Kaszgaru ubyło nam 1400 kilometrów, a krajobraz niewiele się przez ten czas zmienił. Po prawej pustynia, po lewej Góry Tienszan. Po drodze Aksu, Kucha, Korla i Toksun. Dopiero wjazd do Turpanu przyniósł rewolucję. Zjechaliśmy do kotliny leżącej na 154 m p.p.m. Choć tu też już jesień, to nasz świat nagle się zazielenił. Miasto żyje z uprawy winogron, więc gdzie okiem nie sięgnąć pnie się winorośl.
Tymczasem na biwaku popołudniowy czas jest na wagę złota. Kiedy tylko słońce chowa się za horyzontem, z każdą minutą robi się coraz zimniej. O 18:00 zapada zmrok i o tej porze powinniśmy już powoli przygotowywać się do wieczornego odpoczynku. Chowamy się więc w namiotach, szczelnie zasuwamy zamki śpiworów i śpimy - długo i mocno.
Myśląc o kolejnym 400 kilometrowym odcinku autostrady, podupadamy nieco na duchu. Andy i Rosy wsiedli do autobusu, którym w 12 godzin pokonali 1000 kilometrów. My jeszcze jesteśmy w Turpanie, ale decyzja o skróceniu sobie tej pustynnej monotonii już prawie zapadła.
Myśląc o kolejnym 400 kilometrowym odcinku autostrady, podupadamy nieco na duchu. Andy i Rosy wsiedli do autobusu, którym w 12 godzin pokonali 1000 kilometrów. My jeszcze jesteśmy w Turpanie, ale decyzja o skróceniu sobie tej pustynnej monotonii już prawie zapadła.