Niby wszyscy wiemy, że "Polak-Węgier dwa bratanki...", tylko kto by pomyślał, że to przysłowie jest nadal aktualne?!
Najpierw była Tatabánya i mieszkający tam Laszlo. Muzyk, biznesmen, wielbiciel i właściciel zabytkowego Forda Capri, podróżnik, motocyklista, nauczyciel gry na gitarze. Niezwykle otwarty, ciepły i wyrozumiały. Oddał nam do dyspozycji swój salon, do ręki dał klucze od mieszkania i polecił, abyśmy przed wyjazdem koniecznie zjedli dobre śniadanie. Jajecznica na maśle, z kawałkami salami, do tego pomidory i świeży chleb. Pełne obżarstwo!
Następnego dnia również przyjął nas Laszlo, ale tym razem był to mieszkający w Budapeszcie fotograf, dziennikarz, członek partii zielonych (Lehet Más a Politika), miejski radny, ojciec 3 letniego György. Jego mieszkanie w kamienicy z ogrodem stało się naszym tymczasowym domem na całe trzy dni. W tym czasie Laszlo-radny zorganizował nam wycieczkę po węgierskim Parlamencie, Laszlo-
-dziennikarz pokazał Budapeszt oczami mieszkańca, a Laszlo-ojciec pomógł nam odnaleźć zagubioną przesyłkę...
-dziennikarz pokazał Budapeszt oczami mieszkańca, a Laszlo-ojciec pomógł nam odnaleźć zagubioną przesyłkę...
Do tej pory korzystając z udogodnień, jakie daje Unia Europejska, podróżowaliśmy tylko z dowodami osobistymi. Nasze paszporty, złożone w konsulacie ChRL, pozostały w Polsce. Kiedy dostaliśmy chińskie wizy, tata Mietek wysłał paszporty za pośrednictwem Poczty Polskiej jako przesyłkę Poste Restante, którą po kilku dniach mieliśmy odebrać w jednym z urzędów pocztowych w Budapeszcie. Poszliśmy pod wskazany adres, miły pan sprawdził, że paczka faktycznie dotarła do stolicy Węgier, ale oczekuje w innym miejscu. Stamtąd odesłali nas do kolejnego oddziału, a potem jeszcze do następnego i do kolejnego...
Budapeszt wywarł na nas ogromne wrażenie. Monumentalny, dostojny, okazały, ale również pełen młodych ludzi, knajp otwartych do rana, przepełniony gorącym słońcem i wielkomiejskim nastrojem, jakby niepasujący swą wielkością do niedużego środkowoeuropejskiego kraju.
Na koniec naszego pobytu w Budapeszcie Laszlo-polityk pomógł nam znaleźć kolejny nocleg. Skontaktował się z oddziałem partii zielonych w Kecskemét, gdzie usłyszał o nas Ferenc - a jak już usłyszał, to nie było odwrotu! Razem ze swoją żoną Dianą przyjęli nas po królewsku - nakarmili, napoili, sprawili, że poczuliśmy się u nich jak w domu. Następnego dnia, po udzieleniu wywiadu do lokalnej gazety (!!!), zapalony rowerzysta Ferenc dla towarzystwa przejechał z nami 80 km!
To właśnie Ferenc i Diana opowiedzieli nam o Ópusztaszer. Według węgierskiej tradycji właśnie w tym miejscy przybyłe ze wschodu koczownicze plemiona Madziarów pod przewodnictwem wodza Árpáda w 896 r. n.e. rozbiły swoje obozowisko. Rozpoczęła się ponad tysiącletnia obecność Węgrów w Kotlinie Panońskiej. W rozległym parku etnograficzno-historycznym można prześledzić dzieje koczowniczego ludu, który stał się europejskim narodem. Na naszej drodze było to pierwsze i nieco zaskakujące spotkanie z Azją Środkową.
Kiedy już kierowaliśmy się w stronę granicy z Rumunią, Węgrzy jakby chcieli dać nam znać, że dalej to już naprawdę nie ma sensu jechać... czy mieli rację?